W "Między światami", najnowszej produkcji Johna Camerona Mitchella, autora dobrze przyjętego filmu "Cal do szczęścia" z 2001 roku, poznajemy historię Becki i Howie'ego Corbettów. Od chwili, gdy
W "Między światami", najnowszej produkcji Johna Camerona Mitchella, autora dobrze przyjętego filmu "Cal do szczęścia" z 2001 roku, poznajemy historię Becki i Howie'ego Corbettów. Od chwili, gdy ich kilkuletni synek Danny zginął potrącony przez samochód, żyją jak w amoku. Oboje nie potrafią poradzić sobie z tragedią, jaka ich spotkała, starają się jednak pogodzić się z losem i ruszyć dalej - on dołącza do grupy terapeutycznej dla małżeństw z podobnymi doświadczeniami, ona kasuje - używając terminologii Howiego - wszelkie ślady wcześniejszej bytności dziecka w domu. Zabiegi te przynoszą jednak odwrotny efekt, na skutek czego małżonkowie sukcesywnie się od siebie oddalają.
Corbettowie nie mogą zapomnieć o stracie synka - niezależnie jak w przypadku Bekki, której siostra zachodzi w ciążę, a matka nie zaprzestaje przypominania o śmierci własnego syna (czyli brata Bekki), zasadniczo jednak różniącej się od straty pani Corbett; czy też zupełnie świadomie, jak dzieje się to z Howiem, metodycznie biczującym się oglądaniem nagranego na telefonie filmu z małym Dannym. Rozpoczynają więc poszukiwanie sposobu ucieczki od dojmującej rzeczywistości, jakiegoś rodzaju autoterapii - tytułowej króliczej nory. Problem w tym, że zupełnie nie wiedzą od czego zacząć, toteż jeden błąd pociąga za sobą następny. I tak Howie dość niebezpiecznie zbliża się do Gaby, stałej bywalczyni terapii grupowej, Becca natomiast wchodzi w skomplikowaną relację z młodym Jasonem, tym bardziej osobliwą i trudną do zrozumienia, gdy okaże się kim jest i do czego przyczynił się rzeczony młodzieniec.
John Cameron Mitchell podjął się przedstawienia trudnego, choć nienowego już tematu w kinie - śmierci i pogodzenia się z nią oraz żałoby i sposobu jej przeżywania. Pokazuje, że tak delikatna kwestia, jaką jest strata bliskiej osoby, jest indywidualną sprawą każdego człowieka. Dlatego nie sugeruje jak opłakiwać tych, którzy odeszli, nie narzuca rozwiązań w jaki sposób radzić sobie z rozpaczą, nie wskazuje skutecznej metody walki z żalem i bólem. Jednym słowem - brak w obrazie Mitchella pompatycznego, moralizatorskiego, a przez to najczęściej ckliwego tonu, i jest to jak dla mnie jego największy walor.
"Między światami" nie jest filmem rewolucyjnym w swojej tematyce, niemniej jest obrazem solidnie zrealizowanym i bardzo sprawnie poprowadzonym. Mitchell potrafi stworzyć niezwykle intymny nastrój - tak potrzebny do przedstawienia rozpadu małżeństwa - jednocześnie nie rażąc widza infantylnością ani brakiem wyczucia. W tym aspekcie "Między światami" przywołuje na myśl porządną "Drogę do szczęścia"Sama Mendesa ("klimat" filmu przypomina także "Blue Valentine"Dereka Cianfrance'a). W jego filmie liczą się zwłaszcza emocje i ich umiejętne zobrazowanie. Ale jednocześnie trzeba nadmienić, iż nie jest to film flagelantów - co prawda "Między światami" emanuje smutkiem, ale jednocześnie po seansie pozostaje w widzu więcej pocieszenia i pewnej nadziei niż przygnębienia. Scenariusz oparty został na uhonorowanej w 2007 roku Nagrodą Pulitzera sztuce Davida Lindsaya-Abaire'a, dzięki czemu siłą napędową obrazu Mitchella są przede wszystkim doskonałe dialogi (zawarty w tytule tej oceny cytat pochodzi chyba z najlepszej wymiany zdań w filmie). Reżyser pokazuje także, iż tematyka śmierci i żałoby wciąż jest w amerykańskim kinie tematem trudnym, jeśli nie tabu. Czyni to nieco nieśmiało, ale sugestywnie (scena po "trawce"), chociaż do Małgosi Szumowskiej i jej znakomitych "33 scen z życia" jeszcze mu brakuje.
"Między światami" daleko jednak do ideału. Mitchell, choć nie wpada w banał ani przesadę, dość często ociera się o schemat. Zaś największym minusem jest według mnie wątek rodzącej się zażyłości między Beccą i Jasonem - nie dość, że jest w jakiś sposób odrealniony, nawet paradoksalny, to odnosi się wrażenie, jakby Mitchell sam nie wiedział, co chce przezeń przekazać. Niemniej ratuje go doskonałe aktorstwo - Kidman jednym spojrzeniem, wypełnionym eksplodującym żalem i frustracją potrafi zachwycić i po prostu chce się ją oglądać. Bez wątpienia to jedna z jej najlepszych kreacji w karierze. Także dla Eckharta była to jedna z bardziej wymagających ról i poradził sobie naprawdę dobrze. Zaś Dianne Wiest w roli matki Becki to klasa sama w sobie, która zdążyła już przyzwyczaić widzów, że nie zawodzi.
Nie rozczarowuje także John Cameron Mitchell, a jego kameralne "Między światami", choć zapewne kin nie zawojuje, jest jedną z najciekawszych wiosennych premier. Polecam.